Opublikowany przez: Kasia P. 2015-06-09 09:49:46
Rozmawiałam z dawno niesłyszaną koleżanką. Opowiadała o rozstaniu z mężem, o swoich trudach codziennego dnia w nowej roli samodzielnej mamy, o tym, czym się teraz zajmuje. Wreszcie, powiedziała o tym jak trudno było jej powiedzieć dzieciom o tym rozstaniu:
- Wiesz, to było straszne, bo spadło całkowicie na mnie. Siedzimy we czwórkę z poważnymi minami i w końcu ja mówię, że wiecie, tata się wyprowadza… Dzieciaki zaczęły płakać…
Trochę słuchałam dalej, a trochę nie, bo na ten pokój, w którym siedzieli, na jej głos, na całą naszą rozmowę nałożył się obraz innego pokoju, w którym siedzi czworo osób – mama, tata i dwie córki, jedenasto- i dziewiętnastolatka. Atmosfera jest pełna powagi i smutku, duszno, aż chciałoby się otworzyć na oścież wszystkie okna. Przebiec przez dom i w szale pootwierać wszystkie, i drzwi balkonowe, i drzwi do domu – choć to środek zimy, jakoś tuż przed nowym rokiem, w który ciężko będzie wejść w tym zaduchu. Siedzi więc cała rodzina przy stole, tylko ten stół pusty. Obrus zielony z frędzelkami, srebrna cukiernica i tyle. No, jeszcze rogi stołu poobgryzane przez psa, który kiedyś był szczeniakiem i uznał je za świetne gryzaki.
- Jutro się wyprowadzam – mówi tata jako głowa rodziny.
Szyja, w postaci mamy, gdyby tylko mogła, ukręciłaby ten łeb z żalu w tamtym momencie. Pies zaś, ten co poobgryzał rogi stołu, już wcale nie mały, ani nie młody, leży na kanapie przy tym stole, z całą rodziną i dusi się w oparach absurdu całej sytuacji. A córki płaczą – nagle znika między nimi te osiem lat różnicy, obie stają się tylko dziećmi, których świat właśnie się rozpada. Kolejny raz będą tak zjednoczone pięć lat później, ich uniwersum znów zatrzęsie się w posadach, kiedy ich ojciec zostawi je drugi – znowu w okolicy nowego roku – kiedy nie obudzi się po zawale serca.
Kiedy słucham mojej koleżanki, a właściwie już przestaję słuchać, łzy zamazują mi obraz i spływają gęstym strumieniem po policzkach. Znów mam jedenaście lat i słyszę od mojego taty, że mnie zostawia. Nieważne, że tysiąc razy usłyszałam od rodziców, że nas kochają, że oni po prostu zdecydowali żyć oddzielnie. Nie chcę powiedzieć, że nie należy się rozstawać. Dzieci są szczęśliwe przy szczęśliwych rodzicach i kropka. Chcę tylko powiedzieć, że po dwudziestu latach to nadal może cholernie boleć, choć nawet nie przypuszczałam, że te uczucia siedzą we mnie tak głęboko. Chcę powiedzieć, że planuję swój związek cerować, naprawiać, tkać od nowa, jeśli będzie trzeba. Póki starczy woli z obu stron, nie powiem naszemu dziecku, że jego świat się rozpada. Ale wiecie, to taka moja prywatna decyzja – wy róbcie, jak chcecie.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.